Prawdę mówiąc nie do końca rozumiem jaka wizja przyświecała pomysłodawcy nowego regulaminu, gdy zapisywał w nim, iż sędziom nieobecnym w pracy nie są przydzielane nowe sprawy. Są oczywiście pewne plotki i złe języki, które jednoznacznie wskazują zarówno pomysłodawcę jak i tłumaczą dlaczego mu na takim rozwiązaniu zależało, ale to przecież wszystko nieprawda, a zresztą dżentelmeni nie słuchają, i z całą pewnością nie powtarzają plotek. Trzymajmy się więc wersji oficjalnej, to jest tego, że chodzi tu o to, żeby sędzia powracający z urlopu nie zastawał w pracy pełnej szafy. I to jest właśnie to wyjaśnienie, którego kompletnie nie rozumiem.
Za pourlopową frustrację związaną z potrzebą „odgruzowania szafy” jedynie w niewielkim stopniu odpowiadają wkładane do niej nowe sprawy przydzielone do rozpoznania. O ile nie są to sprawy wymagające rozpoznania na posiedzeniu niejawnym (nakazy, wnioski o klauzule itp.) to konieczne do podjęcia w nich czynności ograniczały się do przeskanowania treści pod kątem możliwości odrzucenia/przekazania, a ostatecznie do włożenia standardowego zarządzenia o doręczeniu odpisu pozwu drugiej stronie z zobowiązaniem do złożenia odpowiedzi na pozew. Wszak nie ma sensu tracić czasu na dokładne czytanie i analizowanie sprawy jeżeli nie wiemy nawet czy w tej sprawie jest jakiś spór i ewentualnie czego dotyczy. W końcu jest całkowicie możliwe że pozwany uzna powództwo, albo podniesie zarzut niewłaściwości i nie będzie nad czym się zastanawiać. Problem spraw wymagających wydania od razu orzeczenia na posiedzeniu niejawnym można było zaś bardzo łatwo rozwiązać mądrą decyzją przewodniczącego wydziału, żeby takie sprawy nie były przydzielane nieobecnemu lecz dzielone tylko pomiędzy obecnych sędziów.
Jeżeli zatem już chciano uchronić sędziego powracającego po usprawiedliwionej nieobecności od przywalenia go robotą wynikającą z "nowego wpływu" to wystarczyłoby usankcjonować tę właśnie zasadę – to jest zasadę, że nieobecnemu nie przydziela się spraw podlegających rozpoznaniu na posiedzeniu niejawnym. Zwalnianie go natomiast od całego wpływu i dzielenie go na pozostałych spowoduje więcej złego niż dobrego, będzie zarzewiem konfliktów, źródłem nierówności w obciążeniu sędziów i niestety ograniczenia prawa do urlopu. Bo niestety będą musiały skończyć się nieformalne „wakacje sądowe” gdy w okresie ferii szkolnych i wakacji w wydziale zostawali tylko ci nieobarczeni dziećmi w wieku szkolnym, bo reszta szła wtedy na urlopy. Kiedyś na takiej zasadzie przez cały tydzień samotnie obsadzałem kilkunastoosobowy normalnie wydział. Było ciężko, ale dałem radę. Ale jeżeli te dwieście spraw, które przez ten tydzień wpłynęły do wydziału znalazłoby się w moim referacie (bo pozostali są zwolnieni od wpływu) bez możliwości wyrównania tego później, to wykopywałbym się z tego latami. Tak więc genialni twórcy nowego regulaminu zapewnili niestety sędziom możliwość zdobycia nowych doświadczeń życiowych polegających na tłumaczeniu dzieciom, że w tym roku mamusia albo tatuś nie pojedzie z nimi na ferie bo zgodnie z wytycznymi na urlop może pójść nie więcej niż połowa sędziów w wydziale. I wiem, że „normalni ludzie” tak właśnie mają, a wielu to w ogóle nie ma urlopu itd. Tyle tylko że zanim ktoś stwierdzi, że „dobrze tak sitwie” albo „nareszcie koniec z przywilejami” niech pomyśli że najbardziej na tym stracą nie sędziowie, ale właśnie dzieci. I to nie wiadomo w imię czego, bo pozbawienie ich prawa do spędzania ferii z obojgiem rodziców nie przyniesie żadnej wymiernej korzyści, a co najwyżej da satysfakcję hejterom. O ile to w ogóle możliwe, bo czytając niektóre komentarze odnoszę czasami wrażenie, że gdyby któryś skrytykowany przez „naród” sędzia złożył publiczną samokrytykę po czym honorowo się powiesił, to ci sami ludzie mieliby do niego pretensje o to, że wisząc za słabo się huśta.
To, co stanowi największy problem dla sędziego wracającego z urlopu (czy innej dłuższej nieobecności), to tzw. poczta, czyli po prostu pisma, jakie strony wnoszą w sprawach które są już w toku. Niektóre z tych pism są mało istotne – np zawiadomienie o zmianie adresu pełnomocnika, większość jednak wymaga poświęcenia im pewnej ilości czasu, by podjąć chociażby tylko decyzję, czy coś w związku z nimi trzeba zrobić czy nie. Wpływają odpowiedzi na pozew – zwykle wielostronicowe, obszerne, niekiedy liczące i po kilkaset stron z załącznikami. Wypadałoby więc je przeczytać, przede wszystkim porównać z tym co napisano w pozwie żeby wiedzieć co jest sporne i jakie w związku z tym należałoby podjąć decyzje. To samo zresztą dotyczy także innych pism składanych „w toku”. Wszak skoro poleciłem złożenie pisma to miałem w tym jakiś cel, wypadałoby więc zapoznać się z tym pismem i zdecydować jaki ma ono wpływ na dalszy tok postępowania. Bo może mieć żaden (jeżeli pełnomocnik nie zrozumiał „delikatnych aluzji” by przemyślał swoje stanowisko) albo zasadniczo wywracać dotychczasowy plan. Napływają opinie biegłych – trzeba je doręczyć stronom, ale wypadałoby też sprawdzić, czy przypadkiem nie trzeba wydać zarządzenia, by sprawę wysłano do następnego biegłego. Ktoś wnosi o zawieszenie postępowania – trzeba sprawdzić czy to ma sens. Ktoś wnosi o pełnomocnika z urzędu – trzeba rozpoznać. Ktoś zawiadamia, że świadek nie stawi się na rozprawie bo ma wtedy opłacony wyjazd – trzeba zdecydować czy w takim razie nie zmienić terminu rozprawy. Stały „pisarz” złożył kolejnych osiem pism do dawno zakończonej sprawy żądając przekazania jej według właściwości Sądowi Najwyższemu, bo wszystkie inne sądy on już „słusznie i skutecznie oskarżył” więc nie mają prawa go sądzić. Trzeba to niestety przeczytać, bo a nuż między „żądaniem unieważnienia złodziejskiego wyroku” i „zaskarżeniem przestępczego dowodu pt doręczenie” jest jakiś wniosek, który wymaga rozpoznania. I tak dalej, i tak dalej… Gdy robi się to na bieżąco, po kawałku to jeszcze nie jest duży problem, ale po trzytygodniowej nieobecności zbiera się tego tyle, że nie wiadomo z której strony zacząć. Akta dosłownie wysypują się z szafy, a w niektórych sądach nawet chwieją się na stertach podpierających ściany. Do tego jeszcze dochodzą wnioski o uzasadnienia, które wpłynęły w trakcie urlopu, a które już są „przeterminowane” bo przecież należy je napisać w dwa tygodnie. To właśnie ten widok, a nie widok kilku czy kilkunastu nowych spraw przydzielonych do rozpoznania jest tym, co powoduje, że sędzia skutecznie zapomina o tym, że przed chwilą wrócił z urlopu. A na to niestety nowy regulamin nie zawiera żadnego lekarstwa.
Warto jednak zwrócić uwagę na inną kwestię. Problem „pourlopowej górki” jest bardzo prosty do rozwiązania, i to bez konieczności zarywania nocy. W zasadzie wystarczy właściwa organizacja pracy, sprowadzająca się do tego, iż przez pewien czas po powrocie z urlopu sędzia zajmuje się tylko i wyłącznie „odgruzowywaniem szafy”. Znaczy się przez tydzień (albo i dwa, jak potrzeba) po powrocie z urlopu nie wyznacza rozpraw, bo każda sesja to dwa dni wyłączone z życiorysu. Dwa, bo jeden z nich spędza się na sali rozpraw, a drugi przygotowując się do rozprawy. Dwie sesje w tygodniu to cztery dni, na „odgruzowywanie” – i pisanie zaległych uzasadnień – pozostaje więc tylko jeden dzień roboczy, weekend i wszystkie dostępne nadgodziny. A więc jeśli z tych dwóch sesji zrezygnujemy to będziemy mieć cztery dodatkowe dni. Jeśli dodać zaś do tego rozumne liczenie terminu na napisanie uzasadnienia – by te dwa tygodnie liczyło się dopiero od momentu powrotu sędziego z urlopu i faktycznego doręczenia mu wniosku - odgruzowywanie przestałoby być problemem. Ale do tego nie potrzeba zmiany regulaminu. Wystarczy zmiana nawyków i zwyczajów sądowych. Wystarczy by „tydzień bez wokandy” nie był przez szanowny nadzór nad sprawnością postępowań traktowany jako przejaw lenistwa i nicnieróbstwa. By przestano z „terminowości uzasadnień” robić jakiś fetysz wyłączający logikę i zdrowy rozsądek, a także prawo sędziego do wypoczynku i życia rodzinnego. Warto by też może zastanowić się, czy naprawdę rozsądne jest naciskanie na to, by sędzia zajmował się jednocześnie wszystkimi przydzielonymi mu sprawami – wszak im więcej spraw w toku, tym więcej „poczty”. Kto wie, może przy okazji kolejnej „reformy” do niektórych dotrze, że wcale nie musi być tak, jak zawsze było.
To tyle. Wracam do pisania uzasadnienia. Skończę gdzieś po północy. Może.