No i tak jak przewidywałem mój tekst dotyczący rozumienia pojęcia „Sądu dla obywatela” wywołał małą burzę, i to nawet nie w szklance, ale w całym wiaderku wody. A jej wynik był dokładnie taki jak przewidywałem. Padło wiele haseł odnośnie tego, jaki tenże „przyjazny dla obywatela” sąd ma być... i one wszystkie sprowadzają się do jednego. Sąd powinien w miarę możliwości wyręczać strony (a przede wszystkim pełnomocników) we wszystkim i niczego od nich nie żądać, a raczej zrobić to samemu. Sąd ma pomagać nieporadnym, chronić słabszych, wspierać w udowadnianiu słusznych racji. Jeżeli pełnomocnicy błądzą, to powinien lojalnie im o tym powiedzieć. Jeżeli przepisy prawa stoją na przeszkodzie uwzględnieniu zgłoszonego roszczenia to powinien wyrwać się z okowów literalnej wykładni i sięgnąć do ducha prawa, dostrzec z urzędu niezgodność z Konstytucją, klauzule abuzywne i sprzeczność z zasadami współżycia społecznego. Rozbierzmy to po kolei na kawałki...
No tak... zwłaszcza to ostatnie jest ostatnio bardzo popularne... W pozwach i ogólnie w pismach procesowych można wyczytać wiele bardzo „interesujących” koncepcji prawnych, i tu należy panom mecenasom pogratulować inwencji. Tyle tylko, że czasami czytając takie pisma zastanawiam się, czy ten człowiek naprawdę wierzy w to, co pisze, czy może obowiązuje tu zasada „klient płaci, klient wymaga, a jak już przegramy, to zwalę wszystko na głupi sąd który trzymał się sztywno przepisu”. Ileż to ja się naczytałem fantastycznych koncepcji mających na celu wykazanie, że wnuczek jednak wstępuje w stosunek najmu po dziadku. Albo że żądanie, żeby biedny płacił bogatemu jest sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Na podstawie lektury pism procesowych można by też wnosić, że klauzulą abuzywną jest każda klauzula umowna, która stoi na przeszkodzie uwzględnieniu powództwa, albo stanowi podstawę roszczenia, z którym klient pana mecenasa się nie zgadza. No i oczywiście nadużyciem prawa jest przyjęcie spadku przez kogoś, kto do tego spadku „nie ma moralnego prawa”. Czy rzeczywiście sądy, aby stać się „sądami dla obywatela” powinny poważnie traktować takie prawne fantasmagorie? Czy może, zgodnie z również podnoszoną zasadą „lojalności” sędzia powinien na sali powiedzieć pełnomocnikowi wprost, że jego twierdzenia to stek bzdur, a uzasadnienie to jeden wielki bełkot? Że zgłaszane przez niego zarzuty są tak oczywiście bezzasadne, że szkoda nawet czasu na ich rozpoznawanie? Że to powództwo nie ma żadnych szans na uwzględnienie, co zauważyłby nawet student prawa? Zastanawiam się tylko, co by się stało po takiej wypowiedzi... czy pan mecenas wziąłby sobie krytyczne uwagi do serca i zrezygnował z popierania bezsensownego powództwa, czy może raczej wysmarowałby długaśną skargę na mnie. Że moje zachowanie było niegodne zawodu sędziego, bo pozwoliłem sobie oceniać sprawę przed jej zakończeniem, w dodatku poniżyłem go w oczach klienta, który mu zaufał jako profesjonaliście.
Idźmy dalej. Padła też sugestia, aby sąd lojalnie nie zaskakiwał pełnomocników swą oceną co do mocy poszczególnych dowodów. Ja tam się zgadzam... i mogę od razu mówić panom mecenasom co myślę o zgłaszanych przez nich dowodach. Na przykład, że złożona wraz z pozwem makulatura nie ma żadnej wartości dowodowej, a zgłaszanie jako dowodu zasadności roszczeń powoda „szczegółowego wykazu wierzytelności” podpisanego przez tego samego powoda to po prostu kpiny. Mogę też wprost oświadczyć, że sztandarowy świadek zgłoszony przez pana mecenasa ewidentnie nic o sprawie nie wie, natomiast dużo mu się wydaje. Albo że zeznania kochanej mamusi powoda są nic nie warte, bo wszystko co ona wie, to wie od synusia. Albo że rzekomi świadkowie rzekomego testamentu ustnego łżą jak stado zapchlonych psów, a i widać, że zostali nauczeni co mają mówić. I tak dobrze ich nawet nauczono, że opisują wszystko tymi samymi słowami. I co ciekawe słowami pana mecenasa, żywcem wziętymi z uzasadnienia wniosku. Mogę dokładnie, wyraźnie, i w obecności klienta poinformować pana mecenasa co myślę o jego wniosku o dopuszczenie dowodu z opinii „biegłego z zakresu rekonstrukcji wypadków z udziałem pieszych” zgłoszonego na okoliczność tego, że przyczyną upadku powoda było pośliźnięcie się na oblodzonym chodniku. Albo o jego wniosku o dopuszczenie dowodu z opinii biegłego neurologa, zgłaszanym dlatego, że powód nabił sobie guza (co określono w dokumentacji jako „obrażenia tkanek miękkich głowy”). Albo wyraźnie poinformować pana mecenasa, że napisanie w pozwie, że odpowiedzialność pozwanego jest „bezsporna”, szkoda powoda „oczywista”, a roszczenie „ewidentnie uzasadnione” nie zastępuje przedstawienia dowodów. Ale nie wiem, czy tego właśnie panowie pełnomocnicy by oczekiwali. Spodziewam się raczej, że liczyliby na sugestie w stylu: „te dowody to za mało, proszę zgłosić więcej, albo będzie mi przykro, że nie będę mógł uwzględnić powództwa pana klienta.” Pytanie tylko, jak tenże sam pan mecenas zareagowałby, gdybym poinformował pełnomocnika drugiej strony, że jeżeli nie przedstawi więcej dowodów to ja oddalę powództwo. Ciekawy jestem, czy byłby zadowolony z mojej lojalnej postawy, czy może raczej w te pędy złożył wniosek o wyłączenie sędziego z uwagi na stronniczość i wspieranie jednej ze stron postępowania.
Lojalność procesowa to bardzo dobre określenie... chciałbym tylko, aby dotyczyła ona zarówno sądu, jak i stron postępowania, a zwłaszcza profesjonalnych pełnomocników. By „działanie w interesie klienta” nie usprawiedliwiało przekraczania granic zdrowego rozsądku. By pełnomocnicy nie wnosili „w interesie klienta” ewidentnie bezzasadnych powództw z jeszcze głupszą argumentacją, tudzież z powołaniem się na interpretacje, które od dawna uważane są za błędne. By nie zgłaszali na świadków osób, które nic nie wiedzą w sprawie. By nie próbowali wyręczać się sądem w gromadzeniu dowodów. By nie zgłaszali absurdalnych żądań i zarzutów. Gdyby tylko to się ziściło, to wszystkim nam pracowałoby się lepiej.