Parę dni temu w prasie opisano historię, jak to pewna sędzia dała pewnemu aplikantowi akta sprawy, by ten napisał projekt orzeczenia z uzasadnieniem. Ów „przedsiębiorczy” aplikant zlecił natomiast wykonanie tego zlecenia kobiecie znalezionej z ogłoszenia w Internecie. I wszystko byłoby w porządku (zlecenie wykonano, akta wróciły a uzasadnienie było podobno dobre) gdyby owa kobieta nie okazała się dyscyplinarnie zwolnioną pracownicą sądu, która po wykonaniu „zlecenia” i zainkasowaniu 200 zł uprzejmie, acz z obrzydzeniem doniosła o wszystkim. No i teraz sędzi grozi postępowanie dyscyplinarne za to, że akta sprawy zostały przez nią wyniesione z sądu.
Fakt... jest przepis, który zabrania wynoszenia akt z sądu bez zgody przewodniczącego wydziału i odnotowania tego faktu w repertorium. Przepis ten jest jednakże tak powszechnie ignorowany, że w jego przypadku możemy chyba mówić o tym, co nauka prawa określa jako desuetudo – o utracie przez przepis mocy w skutek długotrwałego niestosowania. Już na aplikacji nauczono mnie, że podstawowym wyposażeniem sędziego jest reklamówka na akta. Później zrozumiałem, że to nieprawda, bo podstawowym wyposażeniem sędziego jest walizka na kółkach - więcej się do niej mieści i łatwiej się nosi. Koleżanka kiedyś stwierdziła, że sąsiedzi tyle razy widzieli ją jak bladym świtem wychodziła z domu z ciężką walizką, że zaczęli jej współczuć, że musi tak często wyjeżdżać.
Dlaczego sędziowie wynoszą akta z sądu? Powodów jest wiele. Przede wszystkim to, że ilość rzeczy do zrobienia, które przypadają na jednego sędziego już dawno przekroczyła granice rozsądku. Niedawno pisałem, ile to czasu zajmuje codziennie załatwianie przydzielanych mi spraw. Nawiązując do tego wpisu mogę stwierdzić, że w mojej szafie wiele się nie zmieniło. Uzasadnienia jak nie były napisane tak nadal nie są, tylko trochę ich przybyło. Według dzisiejszego rachunku mam do napisanie 15 uzasadnień co daje jakieś 50-60 godzin ciągłego pisania. I nie, asystent ich za mnie nie napisze. Bo niestety ma znacznie ważniejsze rzeczy do zrobienia, to jest wspieranie mnie w walce z "bieżącym wpływem". Te pięć wielkich spraw wymagających przeczytania i rozważenia nadal leży, i chyba prędko się nimi nie zajmę. Bo te osiem godzin od 8 do 16 to zdecydowanie za mało, by wykonać cały nałożony na mnie „wymiar zadań”. Jedyne wyjście to zabrać akta „nie zrobione” do domu i popracować nad nimi wieczorem i w nocy. Albo pójść do domu coś zjeść, wrócić na „drugą zmianę”, posiedzieć sobie do 21-22 i zrobić ile się da. Sęk w tym, że po paru takich „maratonach” jestem tak zmęczony, że cała ta praca zaczyna nie mieć sensu. Mój pomyślunek staje się tak ciężki, że wszystko trwa dwa razy dłużej, a i jakość mojej pracy mocno spada. Dlatego wolę przychodzić do pracy w weekend, i „nadganiać” w czasie urlopów i świąt. Nie zdarzyło mi się wprawdzie (jeszcze) brać urlopu specjalnie po to, by „wypisać się z uzasadnień” ale święta z aktami i uzasadnienia pisane między karpiem i śledziem to dla mnie nic dziwnego. Więcej powiem, słyszałem historię o uzasadnieniu pisanym w noc poślubną, bo musiało być gotowe na poniedziałek.
Brak czasu to nie jedyny powód Warunki pracy w sądzie wybitnie nie sprzyjają skupieniu. Wielu sędziów tłoczy się po kilka osób w jednym pokoju, w pomieszczeniu ciasnym jak więzienna cela. Ja mam to szczęście, że na razie siedzę sam, ale za to w moim pokoju stoi kilka szaf z aktami do których co chwilę ktoś przychodzi by akta przynieść, wynieść albo znaleźć. Co chwilę też ktoś ma do mnie pytanie, albo potrzebuje żebym podpisał jedno z tych pism, które absolutnie bezwzględnie muszą być podpisane przez sędziego, albo Świat Się Zawali. Na przykład polecenia wypłaty pieniędzy z kasy albo pokorne prośby do Gmachu Sądu by raczył u siebie wywiesić ogłoszenie. Nie są to warunki sprzyjające ustalaniu w oparciu o zeznania kilkunastu mniej lub bardziej fałszywych świadków kto tak naprawde kupił ten fotel, i z czyich pieniedzy zakupiono altankę na działkę. Albo tego czy rodzice darowali maszynę do szycia obojgu czy tylko żonie. Zresztą o sprawach o podział majątku jeszcze kiedyś napiszę szerzej, bo to też ciekawy temat. Zwłaszcza wtedy, gdy któryś z byłych małżonków żąda podliczenia i podzielenia wszystkiego, z żabkami do firanek włącznie.
Jest jeszcze trzeci powód... Ponoć przed wojną sędzia, który sam trzepał dywan odpowiadał za to dyscyplinarnie za uchybienie godności urzędu. Ale te czasy minęły, nie ma już służących ani kamerdynerów. Sędziowie też mają rodziny, też muszą odbierać dzieci z przedszkola, posprawdzać im lekcje, ugotować, uprać, uprasować, posprzątać, czy po prostu pilnować domowego ogniska. Muszą więc wyjść z pracy na tyle wcześnie, by wszystkim tym obowiązkom podołać. A do uzasadnień, klauzul, nakazów, wyroków do ogłoszenia zasiadają wieczorami albo w nocy, gdy reszta rodziny śpi, i można spokojnie skupić się nad pracą.
A wracając do historii opisanej na początku... zastanawiam się jaka „kariera” dalej czeka tego aplikanta... i jak taki „geniusz” znalazł się na aplikacji, Czy jak zostanie już tym radcą czy adwokatem to też będzie zlecał pisanie pozwów osobom znalezionym w Internecie?