Czwarty dzień oblężenia. Trwam na posterunku odpierając kolejne fale atakujących, każda kolejna potężniejsza od poprzedniej. Całe szczęście nadchodzi już odsiecz, bo nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam. Cały mój wysiłek skupiony został na obronie murów, sprawy wewnętrzne pozostawiono samym sobie. Pisma, podania, petycje, skargi i zażalenia leżą sobie spokojnie w szafie do czasu, gdy ktoś zluzuje mnie na posterunku. Nie rozerwę się przecież, a zejść z murów nie mogę, bo wróg u bram.
Dziś znowu powitały mnie sterty papieru, w tym kolejnych 200 pism polecających wydziałowi finansowemu wykonanie orzeczenia sądu, który nakazuje im wypłacenie pieniędzy ze Skarbu Państwa. Każde z nich oczywiście trzeba podpisać od frontu i od tyłu. Mój podpis staje się coraz bardziej uproszczony, powoli zbliżam sie do „ptaszka” stawianego przez lekarzy na receptach czy adwokatów wnoszących na raz tysiące pozwów. Nawiasem mówiąc podejrzewam, że te „ptaszki” i tak stawiają jacyś pomocnicy pana adwokata, w końcu co za różnica kto maźnie długopisem z góry na dół i z powrotem do góry. Ale nie o tym miałem pisać. Te zwroty opłat mają jedno i to samo źródło – przepis art. 79 ust 1 pkt 2c Ustawy o kosztach sądowych w sprawach cywilnych. Zgodnie z nim bowiem sąd ma obowiązek z urzędu zwrócić powodowi 3/4 opłaty uiszczonej od pozwu, jeżeli uprawomocnił się nakaz zapłaty. Hmmm... Jeżeli – jak zapewniali nas panowie reformatorzy przy zachwalaniu „elektronicznego sądu” - uprawomocnia się ponad 90% nakazów zapłaty to jaki jest sens pobierania z góry całej opłaty, skoro wiemy, że w 90% spraw trzeba ją będzie potem oddać? Czy nie lepiej od razu pobierać 1/4 należnej opłaty, jak to drzewiej bywało? Albo w ogóle pobierać stałą opłatę od wniosku o wydanie nakazu zapłaty? Wtedy byłoby znacznie prościej – jak wpłynie sprzeciw albo okaże się, że roszczenie jest zbyt wątpliwe by wydać nakaz to wezwie się powoda do uzupełnienia opłaty. Pod rygorem umorzenia postępowania, tak jak jest to dzisiaj w wypadku pozwów wnoszonych w elektronicznym postępowaniu upominawczym. O ile mniej roboty i dla przewodniczącego wydziału i dla oddziału finansowego. Ciekawy jestem też ile te wszystkie zwroty kosztują Skarb Państwa, licząc papier, przekazy pocztowe i takie tam. Najwidoczniej Polska jest bardzo bogatym krajem, że Skarb Państwa stać na takie marnowanie pieniędzy.
Inna sprawa to zwroty opłat pobranych od pism zwróconych z powodu braków formalnych, a także od pism odrzuconych lub cofniętych przed doręczeniem pisma drugiej stronie. Efekt jest taki, że za zajmowanie się taką sprawą Skarb Państwa nie dostaje ani grosza. A rozpoznanie sprawy, która zakończyła się zwrotem pozwu z powodu nie uzupełnienia braków formalnych przecież kosztuje. Taki „wybrakowany” pozew trzeba zarejestrować, wpisać do repertorium, nadać numer, założyć mu teczkę aktową, i wezwać powoda do uzupełnienia braków listem poleconym za 5,80 zł. Jak nie uzupełni braków trzeba wydać zarządzenie o zwrocie pozwu i doręczyć je za kolejne 5,80 zł. Licząc tylko koszty przesyłek i materiałów biurowych wychodzi minimum 15 złotych. A Skarb Państwa nie dostaje z tego nic. Bo nawet jeśli powód przy wnoszeniu pozwu coś zapłacił, to opiekuńcze państwo mu wszystko zwróci co do grosza.
Cóż z tym wszystkim zrobić? Odpowiedź jest prosta – przywrócić zasadę, że każdy, kto chce, żeby sąd rozpoznał jego sprawę musi uiścić opłatę na pokrycie kosztów manipulacyjnych. Niech to będzie i 20 złotych. Bez tej opłaty sąd nie powinien nic z takim pozwem zrobić. Biuro podawcze nie powinno go przyjąć, a jak przyjdzie pocztą powinno być rzucone na stertę i jak nikt się o nie przez jakiś czas nie upomni – zniszczone. Opłatę tę musiałby uiścić każdy i to od razu, bez możliwości zwolnienia od niej. Jeżeli zaś kogoś nie stać na uiszczenie nawet 20 złotych to powinien zwrócić się do ośrodka pomocy społecznej, gdzie otrzyma odpowiedni znaczek opłaty do naklejenia na pismo. Albo do jakiejkolwiek innej organizacji zajmującej się pomocą ubogim i gotowej wspomóc go kwotą 20 złotych. W ten sposób pokryte zostaną przynajmniej najbardziej podstawowe koszty prowadzenia spraw sądowych. Przy 10 milionach spraw wpływających rocznie do sądów da to 200 milionów złotych przychodu. Pytanie tylko, czy ktoś zechce się po te pieniądze schylić.