Ostatnio pisałem o bezpieczeństwie. O napaściach na sędziów i innych przedstawicieli szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości. Ale także o społecznej akceptacji dla rzucanych pod adresem sędziów pomówień i obelg. Jeszcze wcześniej pisałem, że sędzia w świadomości społecznej przestał być organem władzy wymierzającej sprawiedliwość, a stał się urzędnikiem, do którego pisze się podania, i który ma obowiązek załatwić sprawę. I to szybko. A jak jego praca nam się nie podoba, to trzeba poskarżyć się kierownikowi. Albo pójść do biura i zrobić awanturę. Urząd sędziego nie budzi należnego mu respektu, szacunku, poczucia tego, że oto stoi się wobec kogoś, kto z racji urzędu posiada nad nami władzę. Gdzieś zaginął ten piedestał na którym powinien stać sędzia jako stojący ponad stronami i sporem. Zresztą nawet podwyższenie na którym winien stać stół sędziowski jest dziś tak niskie, że podsądni mogą patrzeć na sędziego „z góry”.
Pewnego razu podsądny, którego właśnie eksmitowałem z mieszkania (obecnie już prawomocnie) „napadł” mnie na przystanku pod sądem, gdy czekałem na autobus. I przy ludziach stojących na przystanku (fakt, w większości byli to pracownicy sądu) zakomunikował mi, że będzie apelował. Po czym dodał, że on tego tak nie zostawi, bo to jest bezprawie, bo on tam mieszkał 10 lat, bo ja go potraktowałem jak śmiecia. Odpowiedziałem, że nie będę z nim na ten temat rozmawiał, odwróciłem się i odszedłem kawałek dalej. I zastanawiałem się, co zrobię, gdy postanowi pójść za mną do domu. Ale on wsiadł do autobusu i pojechał. Na wszelki wypadek zastrzegłem ochroniarzom pilnującym mojego osiedla, aby nigdy i nikomu nie odpowiadali na pytania czy ja tu mieszkam i pod jakim numerem (wiedzą, bo nie raz listonosz zostawiał im adresowane do mnie przesyłki które nie mieściły się w skrzynce). Niestety na nic więcej nie mogę liczyć. W momencie gdy wyjdę z sądu jestem zdany na siebie, i nikt się nie martwi o moje bezpieczeństwo. Być może mógłbym liczyć na odwiezienie do domu radiowozem, ale to w zasadzie wszystko. A przecież od publicznego wykrzyczenia sędziemu w twarz co sie o nim myśli, do publicznego dania mu w twarz jest bardzo blisko. Dystans pomiędzy tym co wolno, a tym czego nie wolno jest bardzo niewielki. W zasadzie to jeden malutki kroczek. A w kontekście ostatnich wydarzeń jedyne co państwo może mi zaoferować w ramach zwiększania mojego bezpieczeństwa, to obietnica, że jak ktoś mnie zabije to dostanie nie mniej niż 15 lat. Ale czy dzięki temu ja będę choć odrobinę mniej martwy? Znacznie bardziej zależałoby mi na tym, aby wprowadzono takie regulacje, które wprowadziłyby trochę większy dystans pomiędzy tym, co „wolno” a tym czego „nie wolno”. Bo im większy dystans i więcej przeszkód po drodze tym trudniej go pokonać.
Moim zdaniem w pierwszej kolejności winien zostać wprowadzony przepis jednoznacznie zakazujący podejmowania jakichkolwiek prób nawiązania kontaktu z sędzią poza rozprawą – oczywiście w związku z prowadzonym przez niego postępowaniem. Jakichkolwiek – czyli osobistych, telefonicznych, mailowych, przez komunikatory internetowe czy serwisy społecznościowe. Sędzia rozmawia ze stronami na rozprawie, przez stół sędziowski i nigdzie indziej. A na terenie sądu powinien być zakaz zwracania się do sędziów poza rozprawą w ogóle. Nawet po to by zapytać, czy rozprawa będzie o czasie. Nawet by zapytać, gdzie jest sala numer 27B. A naruszenia zakazów karać, bo bez sankcji nie ma zakazu. W ten sposób wymuszone zostanie zachowanie dystansu pomiędzy stroną i sędziami. Owszem, będzie to odbierane jako wywyższanie się sędziów. I owszem, wywyższanie się to nie to samo co autorytet. Ale to pierwszy krok do jego odbudowania. Edukowanie, wpajanie (fakt, wymuszone karą) świadomości, że sędzia to szczególna osoba. Że to nie jest zwykły urzędnik. Że należy traktować go w szczególny sposób. Że nie można ot-tak pójść sobie do niego i z nim porozmawiać. Że nie powinno się składać pisać do niego osobiście listów z prośbą o przychylne potraktowanie. A jeżeli będzie temu towarzyszyła odpowiednia postawa samych sędziów, to stopniowo przejdziemy od nastawienia że czegoś „nie wolno” do „nie wypada”. A miejsce nakazu szczególnego traktowania zastąpi jego potrzeba wynikająca z szacunku dla pełnionego przez niego urzędu.