Obsługiwane przez usługę Blogger.

niedziela, 24 stycznia 2016

Podstawy gruzologii


Prawdę mówiąc nie do końca rozumiem jaka wizja przyświecała pomysłodawcy nowego regulaminu, gdy zapisywał w nim, iż sędziom nieobecnym w pracy nie są przydzielane nowe sprawy. Są oczywiście pewne plotki i złe języki, które jednoznacznie wskazują zarówno pomysłodawcę jak i tłumaczą dlaczego mu na takim rozwiązaniu zależało, ale to przecież wszystko nieprawda, a zresztą dżentelmeni nie słuchają, i z całą pewnością nie powtarzają plotek. Trzymajmy się więc wersji oficjalnej, to jest tego, że chodzi tu o to, żeby sędzia powracający z urlopu nie zastawał w pracy pełnej szafy. I to jest właśnie to wyjaśnienie, którego kompletnie nie rozumiem.

Za pourlopową frustrację związaną z potrzebą „odgruzowania szafy” jedynie w niewielkim stopniu odpowiadają wkładane do niej nowe sprawy przydzielone do rozpoznania. O ile nie są to sprawy wymagające rozpoznania na posiedzeniu niejawnym (nakazy, wnioski o klauzule itp.) to konieczne do podjęcia w nich czynności ograniczały się do przeskanowania treści pod kątem możliwości odrzucenia/przekazania, a ostatecznie do włożenia standardowego zarządzenia o doręczeniu odpisu pozwu drugiej stronie z zobowiązaniem do złożenia odpowiedzi na pozew. Wszak nie ma sensu tracić czasu na dokładne czytanie i analizowanie sprawy jeżeli nie wiemy nawet czy w tej sprawie jest jakiś spór i ewentualnie czego dotyczy. W końcu jest całkowicie możliwe że pozwany uzna powództwo, albo podniesie zarzut niewłaściwości i nie będzie nad czym się zastanawiać. Problem spraw wymagających wydania od razu orzeczenia na posiedzeniu niejawnym można było zaś bardzo łatwo rozwiązać mądrą decyzją przewodniczącego wydziału, żeby takie sprawy nie były przydzielane nieobecnemu lecz dzielone tylko pomiędzy obecnych sędziów. 

Jeżeli zatem już chciano uchronić sędziego powracającego po usprawiedliwionej nieobecności od przywalenia go robotą wynikającą z "nowego wpływu" to wystarczyłoby usankcjonować tę właśnie zasadę – to jest zasadę, że nieobecnemu nie przydziela się spraw podlegających rozpoznaniu na posiedzeniu niejawnym. Zwalnianie go natomiast od całego wpływu i dzielenie go na pozostałych spowoduje więcej złego niż dobrego, będzie zarzewiem konfliktów, źródłem nierówności w obciążeniu sędziów i niestety ograniczenia prawa do urlopu. Bo niestety będą musiały skończyć się nieformalne „wakacje sądowe” gdy w okresie ferii szkolnych i wakacji w wydziale zostawali tylko ci nieobarczeni dziećmi w wieku szkolnym, bo reszta szła wtedy na urlopy. Kiedyś na takiej zasadzie przez cały tydzień samotnie obsadzałem kilkunastoosobowy normalnie wydział. Było ciężko, ale dałem radę. Ale jeżeli te dwieście spraw, które przez ten tydzień wpłynęły do wydziału znalazłoby się w moim referacie (bo pozostali są zwolnieni od wpływu) bez możliwości wyrównania tego później, to wykopywałbym się z tego latami. Tak więc genialni twórcy nowego regulaminu zapewnili niestety sędziom możliwość zdobycia nowych doświadczeń życiowych polegających na tłumaczeniu dzieciom, że w tym roku mamusia albo tatuś nie pojedzie z nimi na ferie bo zgodnie z wytycznymi na urlop może pójść nie więcej niż połowa sędziów w wydziale. I wiem, że „normalni ludzie” tak właśnie mają, a wielu to w ogóle nie ma urlopu itd. Tyle tylko że zanim ktoś stwierdzi, że „dobrze tak sitwie” albo „nareszcie koniec z przywilejami” niech pomyśli że najbardziej na tym stracą nie sędziowie, ale właśnie dzieci. I to nie wiadomo w imię czego, bo pozbawienie ich prawa do spędzania ferii z obojgiem rodziców nie przyniesie żadnej wymiernej korzyści, a co najwyżej da satysfakcję hejterom. O ile to w ogóle możliwe, bo czytając niektóre komentarze odnoszę czasami wrażenie, że gdyby któryś skrytykowany przez „naród” sędzia złożył publiczną samokrytykę po czym honorowo się powiesił, to ci sami ludzie mieliby do niego pretensje o to, że wisząc za słabo się huśta.

To, co stanowi największy problem dla sędziego wracającego z urlopu (czy innej dłuższej nieobecności), to tzw. poczta, czyli po prostu pisma, jakie strony wnoszą w sprawach które są już w toku. Niektóre z tych pism są mało istotne – np zawiadomienie o zmianie adresu pełnomocnika, większość jednak wymaga poświęcenia im pewnej ilości czasu, by podjąć chociażby tylko decyzję, czy coś w związku z nimi trzeba zrobić czy nie. Wpływają odpowiedzi na pozew – zwykle wielostronicowe, obszerne, niekiedy liczące i po kilkaset stron z załącznikami. Wypadałoby więc je przeczytać, przede wszystkim porównać z tym co napisano w pozwie żeby wiedzieć co jest sporne i jakie w związku z tym należałoby podjąć decyzje. To samo zresztą dotyczy także innych pism składanych „w toku”. Wszak skoro poleciłem złożenie pisma to miałem w tym jakiś cel, wypadałoby więc zapoznać się z tym pismem i zdecydować jaki ma ono wpływ na dalszy tok postępowania. Bo może mieć żaden (jeżeli pełnomocnik nie zrozumiał „delikatnych aluzji” by przemyślał swoje stanowisko) albo zasadniczo wywracać dotychczasowy plan. Napływają opinie biegłych – trzeba je doręczyć stronom, ale wypadałoby też sprawdzić, czy przypadkiem nie trzeba wydać zarządzenia, by sprawę wysłano do następnego biegłego. Ktoś wnosi o zawieszenie postępowania – trzeba sprawdzić czy to ma sens. Ktoś wnosi o pełnomocnika z urzędu – trzeba rozpoznać. Ktoś zawiadamia, że świadek nie stawi się na rozprawie bo ma wtedy opłacony wyjazd – trzeba zdecydować czy w takim razie nie zmienić terminu rozprawy. Stały „pisarz” złożył kolejnych osiem pism do dawno zakończonej sprawy żądając przekazania jej według właściwości Sądowi Najwyższemu, bo wszystkie inne sądy on już „słusznie i skutecznie oskarżył” więc nie mają prawa go sądzić. Trzeba to niestety przeczytać, bo a nuż między „żądaniem unieważnienia złodziejskiego wyroku” i „zaskarżeniem przestępczego dowodu pt doręczenie” jest jakiś wniosek, który wymaga rozpoznania. I tak dalej, i tak dalej… Gdy robi się to na bieżąco, po kawałku to jeszcze nie jest duży problem, ale po trzytygodniowej nieobecności zbiera się tego tyle, że nie wiadomo z której strony zacząć. Akta dosłownie wysypują się z szafy, a w niektórych sądach nawet chwieją się na stertach podpierających ściany. Do tego jeszcze dochodzą wnioski o uzasadnienia, które wpłynęły w trakcie urlopu, a które już są „przeterminowane” bo przecież należy je napisać w dwa tygodnie. To właśnie ten widok, a nie widok kilku czy kilkunastu nowych spraw przydzielonych do rozpoznania jest tym, co powoduje, że sędzia skutecznie zapomina o tym, że przed chwilą wrócił z urlopu. A na to niestety nowy regulamin nie zawiera żadnego lekarstwa.

Warto jednak zwrócić uwagę na inną kwestię. Problem „pourlopowej górki” jest bardzo prosty do rozwiązania, i to bez konieczności zarywania nocy. W zasadzie wystarczy właściwa organizacja pracy, sprowadzająca się do tego, iż przez pewien czas po powrocie z urlopu sędzia zajmuje się tylko i wyłącznie „odgruzowywaniem szafy”. Znaczy się przez tydzień (albo i dwa, jak potrzeba) po powrocie z urlopu nie wyznacza rozpraw, bo każda sesja to dwa dni wyłączone z życiorysu. Dwa, bo jeden z nich spędza się na sali rozpraw, a drugi przygotowując się do rozprawy. Dwie sesje w tygodniu to cztery dni, na „odgruzowywanie” – i pisanie zaległych uzasadnień – pozostaje więc tylko jeden dzień roboczy, weekend i wszystkie dostępne nadgodziny. A więc jeśli z tych dwóch sesji zrezygnujemy to będziemy mieć cztery dodatkowe dni. Jeśli dodać zaś do tego rozumne liczenie terminu na napisanie uzasadnienia – by te dwa tygodnie liczyło się dopiero od momentu powrotu sędziego z urlopu i faktycznego doręczenia mu wniosku - odgruzowywanie przestałoby być problemem. Ale do tego nie potrzeba zmiany regulaminu. Wystarczy zmiana nawyków i zwyczajów sądowych. Wystarczy by „tydzień bez wokandy” nie był przez szanowny nadzór nad sprawnością postępowań traktowany jako przejaw lenistwa i nicnieróbstwa. By przestano z „terminowości uzasadnień” robić jakiś fetysz wyłączający logikę i zdrowy rozsądek, a także prawo sędziego do wypoczynku i życia rodzinnego. Warto by też może zastanowić się, czy naprawdę rozsądne jest naciskanie na to, by sędzia zajmował się jednocześnie wszystkimi przydzielonymi mu sprawami – wszak im więcej spraw w toku, tym więcej „poczty”. Kto wie, może przy okazji kolejnej „reformy” do niektórych dotrze, że wcale nie musi być tak, jak zawsze było.


To tyle. Wracam do pisania uzasadnienia. Skończę gdzieś po północy. Może.

wtorek, 12 stycznia 2016

Wyszło jak wyszło


Wraz z nowym rokiem do sądów trafił nowy regulamin ich urzędowania. Miał być innowacyjny, odpowiadający na skargi i zastrzeżenia płynące z samego dołu. Miał być odpowiedzią na skargi i reakcją na patologie związane z nieuczciwym przydziałem spraw, nieuzasadnione uprzywilejowanie sędziów funkcyjnych i wiele innych. Wprowadzono w nim minimalne obciążenia sędziów funkcyjnych, by dajmy na to przewodniczący wydziału sądził co najmniej połowę tego co zwykły sędzia, a nie zajmował się tylko nadzorowaniem i kontrolowaniem. Wprowadzono zasadę, że sprawy muszą być przydzielane w kolejności wpływu, żeby skończyły się "prezesowskie wokandy" składające się ze specjalnie wybranych lekkich, łatwych i przyjemnych spraw. I wreszcie wprowadzono zasadę, że jak sędzia jest nieobecny z powodu choroby czy urlopu to nie przydziela mu się nowych spraw, żeby po powrocie nie musiał "odgruzowywać". Niestety jak zwykle może i Cyryl był w porządku ale Metody jakimi chciano osiągnąć te szczytne cele już niekoniecznie. Popatrzmy na przykład na to jak w praktyce może zadziałać nowy § 47:

§ 47. W przydziale spraw nie uwzględnia się sędziów, asesorów sądowych i referendarzy sądowych nieobecnych w pracy z powodu choroby lub innej usprawiedliwionej niemożności wykonywania obowiązków służbowych.

Teoretycznie pomysł jest niezły bo jak każdy ma miesiąc urlopu do wykorzystania to w sumie ilość spraw które dostanie się wyrówna. Bo jak w wydziale jest 10 sędziów i miesięcznie wpływa 500 spraw to i tak każdy rocznie dostanie 600 spraw, tyle tylko zamiast po 50 spraw przez 12 miesięcy będą dostawać po 55 spraw przez 11 miesięcy. Teoretycznie. Bo praktycznie to raczej tak pięknie wyglądać nie będzie.

Po pierwsze ta piękna teoria ziści się tylko wtedy gdy nieobecny na urlopie będzie tylko jeden z dziesięciu. A tak dobrze to nie ma. Sędziowie - co może niektórych dziwić - to normalni ludzie mający rodziny i dzieci, czasem w wieku szkolnym. Dlatego też najchętniej korzystaliby z urlopu w okresie wakacji szkolnych tudzież ferii. Może się więc okazać, że okazjonalnie w wydziale z 10 sędziów zostanie połowa. Albo i lepiej, bo w okresie między Świętami i Nowym Rokiem, w zasadzie wystarczy tylko dwóch, w końcu i tak wyznaczanie w tym czasie rozpraw jest bez sensu. No i co wtedy? Tych pięciu, co w sierpniu zostało na posterunku ma dostać po 100 spraw na głowę? Przecież nie dadzą rady tego nawet przeczytać nie mówiąc o podjęciu sensownych decyzji o wyznaczeniu na rozprawę. Nie ma fizycznej możliwości podwojenia wydajności, zwłaszcza gdy już te 50 spraw miesięcznie wymaga pracy na pełny gwizdek. 

Po drugie ta piękna teoria sprawdzi się tylko wtedy, gdy wpływ będzie stały w każdym miesiącu i równomiernie rozłożony. A tak to też nie ma. Może się okazać że przez parę dni wpływają pojedyncze sprawy, po czym następuje lawina. Albo pojawia się jakiś seryjny powód, np jakaś kancelaria windykacyjna czy bank i wnosi na raz 100 pozwów ponad normę, jak nie lepiej. I co wtedy, tych pięciu, co akurat mają pecha nie być  na urlopie ma je rozpoznać? To już razem 120 nowych spraw na głowę w tym miesiącu. A co jeśli w ostatnich dniach jakiegoś roku wpłynie sobie 200 pozwów bo akurat upływa zawity termin na wnoszenie jakichś roszczeń. Tak było z roszczeniami z tytułu hałasu z lotniska w Warszawie. Albo jakiś bank czy inna firma ubezpieczeniowa postanowi zamknąć sobie rok wysyłając do sądu wszystkie roszczenia jakie mają? A może akurat trafi się jakaś wcale-nie-polityczna akcja seryjnego wnoszenia pozwów o deputat węglowy albo cokolwiek innego i wpłynie na raz 500 pozwów. Tych dwóch samotnych jeźdźców ma rozpoznać to wszystko? Wszak pozostali w podziale nie uczestniczą bo są na urlopie, a przekazywać spraw nie wolno. Jak to się ma do zapowiedzi wyrównywania obciążeń? Ktoś ewidentnie tu nie pomyślał. 

Sama idea wstrzymywania wpływu w czasie usprawiedliwionej nieobecności nie jest zła. Ale w takiej postaci, w jakiej postanowiono ją wprowadzić będzie źródłem koszmarnych problemów. A już na pewno nie zapewni ona równości obciążenia. A na nierówności obciążenia sędziów najbardziej stracą strony postępowania, które miały pecha trafić do sędziego, który w skutek nieszczęśliwego doboru terminu urlopu dostał do rozpoznania 100 spraw ekstra więc terminy odroczeń wydłużyły mu się o dwa miesiące. Żeby ten pomysł działał prawidłowo musiałby on być uzupełniony o sztywny limit spraw, które jeden sędzia może otrzymać do rozpoznania w każdym miesiącu. Wtedy ten nieobecny by nie dostawał spraw, gdy go nie ma, a obecny nie musiałby robić za niego. Tyle tylko, że wtedy "nadmiarowe" sprawy musiałyby trafić do "zamrażarki" i czekałyby na swoją kolejkę zanim zostaną przydzielone sędziemu do rozpoznania. No i nie można by rozwiązywać problemu wzrastającego stale wpływu spraw popędzaniem sędziów by więcej pracowali.

Drugi problem (z wielu) jaki widzę w tym regulaminie to zasady tworzenia referatów dla nowego sędziego przychodzącego do wydziału, ewentualnie dla sędziego wracającego po dłuższej nieobecności (delegacja, urlop macierzyński, długotrwałe zwolnienie) którego referat został podzielony pomiędzy pozostałych. Dotychczas w tej kwestii nie było żadnych sztywnych zasad, co oznaczało że w każdym sądzie, a nawet w każdym wydziale, robiono to inaczej. A metody były różne. Począwszy od znienawidzonej "chamskiej zrzuty" w ramach której "starzy" przekazywali "nowemu" sprawy, których chcieli się pozbyć, najtrudniejsze, najbardziej zakręcone albo generalnie nieprzyjemne, poprzez różne systemy "wyrównywania referatów", aż po zasadę, że "nowy" dostaje tylko nowe sprawy. Teraz natomiast będzie wszystko jasno i prosto. Nowy paragraf 51 stanowi bowiem:

§ 51. 1. W razie przydzielenia do wydziału kolejnego sędziego, asesora sądowego lub referendarza sądowego bądź powrotu referenta, którego referat został w całości podzielony zgodnie z § 52, do chwili osiągnięcia przez referat tego sędziego, asesora sądowego lub referendarza sądowego stanu liczbowego równego średniej w wydziale wpływ nowych spraw do innych referentów powinien zostać wstrzymany.

2. Przepis ust. 1 nie ma zastosowania w sytuacji przejmowania przez nowego referenta referatu innej osoby odchodzącej z wydziału.
 

Czyli mamy dwie opcje: "nowy" albo dostaje tylko sprawy z nowego wpływu, albo też przejmuje referat osoby odchodzącej z wydziału. Niby logiczne, bo jak jakiś referat się zwalnia to nowy go przejmuje, a jak nie ma nowego to mu się referat tworzy. Jest tylko parę małych haczyków w takim systemie. Przede wszystkim rzadko kiedy jest tak, że "nowy" wchodzi od razu na miejsce odchodzącego, rzadko kiedy będzie więc tak, że otrzyma on "pełnowymiarowy" referat. Jako że fakt odejścia sędziego z wydziału zwykle jest znany kilka miesięcy wcześniej (nawet gdy nie jest znany konkretny termin) rozsądny przewodniczący zawczasu przygotuje się do tego faktu np zarządzając, żeby taki sędzia nie dostawał już nowych spraw, skoro wiadomo że raczej nie zdoła ich już skończyć. W ten sposób "pozostawiany" przez niego referat, który ostatecznie trzeba by podzielić ogranicza się do spraw, których on nie zdołał już zakończyć. "Nowy" sędzia przejmując taki referat dostałby więc faktycznie np pół referatu, i nie można by mu go "wyrównać" zwiększonym wpływem - wszak wpływ musi iść alfabetycznie a § 51. 1 nie stosuje się. Niezbyt to zgodne z założeniem zapewnienia "równego obciążenia" sędziów. Będzie to też niestety zachęcać do praktykowanej już zresztą gdzieniegdzie praktyki "kiszenia" zwalnianych referatów, zwanej także tworzeniem referatów "leżących". Chodzi po prostu o to, że sędziego nie ma, ale referat jest, który leży sobie w szafie i czeka aż przyjdzie nowy sędzia. Czy to potrwa trzy miesiące czy pół roku nie ma znaczenia. A że ludzie czekają na wyroki, że do akt przez pół roku nikt nie zagląda? No cóż, nie nasza wina, że procedury nominacyjne tyle trwają. Przyjdzie nowy to się zajmie. 

No cóż. Jak widać niestety chyba po raz kolejny chciano dobrze, ale wyszło jak wyszło. A to tylko niektóre z zastrzeżeń, bo nie wiadomo np. jak sensownie rozwiązać kwestie przydziału spraw w wydziałach odwoławczych, gdzie w jednej sprawie może trafić się jednocześnie i trzy zażalenia podlegające rozpoznaniu pod kolejnymi sygnaturami akt. Trzech sędziów ma sobie wyrywać te same akta? Pewne natomiast jest to, że bez nowelizacji się nie obejdzie. Ale cóż, jeśli chodzi o reformowanie sądów, to nowelizowanie nowelizacji to w końcu nic nowego, co nie?