Obsługiwane przez usługę Blogger.

czwartek, 11 grudnia 2014

Mam powoli dość...


Coraz mniej chce mi się już strzępić klawiaturę, pisząc w kółko o tym samym, i coraz rzadziej nachodzi mnie wena.  Napisałem w końcu o tym, że przeciążenie pracą odbija się negatywnie na jakości, ale gdy zacząłem myśleć nad kolejnymi wpisami okazało się, że to wszystko już przecież napisałem. Próbowałem pisać o "raporcie" w którym "eksperci" porównali gruszki z ogórkami i wyszło im, że polscy sędziowie zarabiają więcej niż niemieccy - ale zrezygnowałem, bo wszystko na ten temat już napisano. Próbowałem pisać o kolejnej odsłonie kolejnego raportu, w którym za największy problem sądów znowu uznano to, że sędziowie nie przepraszają za opóźnienie rozprawy - ale uznałem że nie ma o czym pisać. Chciałem pisać o emesowskiej szkole legislacji, w której zasadnicze zmiany ustawy ustrojowej sądów zgłaszane są jako poprawka poselska na posiedzeniu podkomisji, po czym żarliwie i z wielkim zaangażowaniem popierane przez podsekretarzy stanu w ministerstwie, które oczywiście nie jest ich autorem - ale uznałem, że pisząc to mógłbym uchybić, bo jakoś dobierały mi się niegodne słowa na określenie tych praktyk.  Próbowałem w końcu podsumować jakoś wątek przeciążenia pracą ale jakoś nie wychodziło. Ale potem zorientowałem się, że takie podsumowanie już jest - w jednym z komentarzy zamieszczonych pod ostatnim wpisem:

Po to obywatel płaci podatki na utrzymanie sądów, żeby dostawać usługę w najwyższym standardzie. Sędzia ma być zdrów, wypoczęty, wyspany, trzeźwy, wysoko wykwalifikowany, uczciwy, kulturalny. Sąd ma być blisko, z parkingiem, przyjazny dla klienta, dostępny dla inwalidów. Procedura sądowa ma być sensowna, przejrzysta i uczciwa. I tak dalej. I psim obowiązkiem polityków jest obywatelowi ten standard zapewnić. Również to, że chory sędzia nie sądzi, bo ktoś go zastępuje, a jak się nie da, to rozprawę się odracza. O tydzień.

Jeżeli tak nie jest, to konstytucyjne prawo obywatela do korzystania z państwowego wymiaru sprawiedliwości w mniejszym czy większym stopniu zostaje naruszone. Kiedy nasi klienci zaczną się wreszcie przeciw temu buntować?
Ten komentarz zawiera wszystko, co chciałem przekazać w ostatnich wpisach.  Tu nie chodzi o to że mi jest źle,  że jestem niezadowolony z warunków pracy,  jak wydawali się sugerować ci, co zalecali mi zwolnienie się,  albo udowadniali, że inni mają gorzej.  Ja sobie zawsze jakoś poradzę,  chociażby poprzez dostosowanie się do nadzorczych oczekiwań by robić jak najwięcej,  nie ważne jak, byle szybko. Tyle tylko,  że to nie ja na tym najwięcej stracę,  mnie grożą co najwyżej wyrzuty sumienia, że żeby oszczędzić czas i wykonać normę potraktowałem sprawę sztampowo, podczas gdy ten przypadek był trochę inny i może trzeba było podejść do niego inaczej. Najwięcej na całej sytuacji tracą podsądni, bo to oni faktycznie są w ten sposób pozbawiani prawa do rzetelnego rozpoznania sprawy.

Tak jest drogi ludu podsądny i wy pozostali obywatele. To przede wszystkim w waszym interesie jest to, by sędziowie nie byli przeciążeni pracą. To wam powinno zależeć na tym, by sędzia miał dość czasu by dokładnie przeanalizować wasze stanowisko i dowody a także przeczytać publikacje naukowe i orzecznictwo na istotny dla sprawy temat. Żeby nie działał prod presją statystyki, i nie musiał dokonywać wyborów, czy skończyć sprawę sztampowo i mieć szybko zakreślony numerek, czy może pójść pod prąd i poszukać rozwiązań niezgodnych z dotychczasową linią orzeczniczą, lecz może bardziej w tym przypadku właściwych, co będzie wymagało poświęcenia dodatkowo kilku, jeśli nie kilkunastu godzin na analizowanie sprawy. To wam powinno zależeć, żeby o tym czy należy już wydać wyrok nie decydowało to, czy sędzia będzie miał czas napisać kolejne uzasadnienie. Żeby konieczność odroczenia rozprawy nie oznaczała, że kolejny termin będzie za 3-5 miesięcy, bo sędzia prowadzi jednocześnie 400-500 spraw. Żeby na rozprawę sędzia wyszedł wypoczęty, a nie po 4 godzinach snu, dwóch kawach i red bullu bo akurat kończył nikomu nie potrzebne uzasadnienie. Dopiero wtedy bowiem będziecie mieć szansę na naprawdę prawidłowe i rzetelne rozpoznanie waszej sprawy, a nie tylko na pokrycie wpływu, na który się ona składa. 

Tak, wiem, wygląda to jak przyznanie się, że sprawy prowadzone są nierzetelnie. I dobrze, bo uważam, że należy skończyć z utrzymywaną fikcją, że wszystko w tej dziedzinie jest w porządku. Należy głośno powiedzieć, że w chwili obecnej i przy takim obciążeniu fizycznie niemożliwe jest prawidłowe zbadanie wszystkich spraw. Dzisiaj sądzenie to jak chirurgia w szpitalu polowym podczas ofensywy. Tu nie ma czasu na koronkową robotę, czy  stanie całą noc nad jednym pacjentem, żeby uratować mu nogę. Tu robi się to, co pozwoli jak najszybciej pozbyć się pacjenta i zwolnić stół dla następnego, żeby w czasie zmiany zoperować jak najwięcej, bo ludzie czekają na pomoc. Robimy co możemy mając takie siły i środki jakie nam udostępniono. Czasami popełniamy błędy, bo po wielu godzinach operowania może nam omsknąć się skalpel albo pomylić lewa noga z prawą. Czasami pacjent może nie mieć szczęścia i z racji podobnych objawów zostanie potraktowany tak jak poprzednich 20 pacjentów, chociaż akurat cierpiał na coś innego. Czasami też pacjentów z cięższymi przypadkami odstawiamy na bok, by nie blokowali kolejki tym, którym można pomóc szybciej, bo przez czas potrzebny na zoperowanie jednego możemy pomóc kilku innym. Bo karetki ciągle przyjeżdżają, a dowódcy żądają od nas, żeby operować, dopóki wszystkim nie pomożemy.

Dzisiejsze realia sądzenia próbowałem przedstawić na różne sposoby. Pisałem już kiedyś o szpitalu polowym, porównywałem je do szpitala powiatowego i do warsztatu samochodowego. Wszystkie te porównania miały w założeniu uzasadniać jedną i tą samą tezę - że nie można w nieskończoność zwiększać ilości spraw, załatwienia których oczekuje się od sędziego, bo to odbije się na jakości. Jeżeli nie zwiększamy wydatków (bo "inwestycje w wymiar sprawiedliwości" idą głównie na rzeczy zbędne) to zwiększenie ilości musi skutkować obniżeniem jakości, bo nie da się jednocześnie robić dużo, szybko i dobrze. Jeśli zaś obciążenie zwiększać będziemy nadal, to w końcu dojdziemy do miejsca, w którym nawet sądząc "po łebkach" nie da się załatwić wszystkiego co wpływa. Twierdzenie w takiej sytuacji, że zaległości są wynikiem opieszałości sędziów to zupełnie jak twierdzenie, że jak ktoś dostał dwie duże pizze i nie zjadł wszystkiego to jest niejadek. I nie pomoże na to zwiększanie nadzoru, bo ilość pracy możliwej do wykonania przez konia nie wzrośnie powyżej pewnego poziomu niezależnie od tego jak mocno tłucze się go batem, a jedynym efektem  dalszego "przykręcania śruby" będzie to, że koń zdechnie. Albo ucieknie.

Ja już nie mam nadziei na to, że kiedykolwiek się to zmieni. I coraz mniej gryzie mnie sumienie, gdy wydaję wyrok wiedząc, że tak naprawdę nie poświęciłem tej sprawie tyle czasu, ile powinienem. Przykro mi, ale po tych wszystkich latach poganiania mnie, i ciągłego czytania wypocin różnych pozarządowych pseudoekspertów od sądownictwa, raportujących jak to ja jestem opieszały, niedouczony, niezorganizowany leń, mam coraz mniejszą motywację do tego, żeby weekend spędzać nad aktami, albo nad komentarzem do ustawy o własności lokali. Skoro mojego wysiłku i poświęcenia nikt nie docenia, włącznie z tymi, dla których się tak poświęcam, to ewidentnie nie warto się starać. A że na tym najbardziej stracą ludzie, którzy zamiast dostać rzetelne rozpoznanie ich sprawy dostaną szybkie pokrycie wpływu - to już nikogo nie obchodzi, z "ekspertami" włącznie. W końcu przy sądzeniu najważniejsze jest to, żeby rozprawy rozpoczynały się punktualnie, co nie?