Obsługiwane przez usługę Blogger.

niedziela, 31 sierpnia 2014

Bogactwa ciąg dalszy...


Opłaty sądowe, pobieranie dzisiaj od pism wszczynających postępowanie, nie są bynajmniej "zryczałtowanymi" kosztami postępowania, lecz rodzajem kaucji.  wpłacanej przez występującego z powództwem na dowód tego, że sprawę traktuje poważnie i gotów jest postawić pieniądze na to, że roszczenie jest uzasadnione. Mają one więc na celu skłonienie osoby mającej zamiar wystąpienia z powództwem do zastanowienia się i poważnego przemyślenia sprawy, a zwłaszcza tego, czy rzeczywiście roszczenie to jest uzasadnione, i - co ważniejsze - czy dysponują dowodami na jego poparcie. Dodatkowo zastrzeżenie, iż w wypadku wygranej kaucję tę odbiera się nie z sądu a od pozwanego ma skłaniać powoda do zastanowienia się czy ma on szansę na wyegzekwowanie żądanej kwoty. Taka opłata - kaucja powinna więc być na tyle wysoka, by nie opłacało się ryzykować jej utratą, a jednocześnie na tyle niska, by konieczność jej uiszczenia nie zamykała drogi do sądu. Musi ona jednakże być pobierana, bo gdy coś jest za darmo, to się tego nie szanuje. A gdy wie się, że niewłaściwe postępowanie niczym nie grozi, to łatwiej decyduje się na niewłaściwe postępowanie.

To, czy dzisiaj pobierane opłaty spełniają założenie, jakie winno leżeć u podstaw ich pobierania to oczywiście kwestia dyskusyjna. Z pewnością można wskazać zarówno wiele przykładów opłat zdecydowanie za niskich, jak i zdecydowanie za wysokich. Można też wskazywać na fakt, iż dla osiągnięcia "prewencyjnego" charakteru wysokość opłat winna być dostosowania do stanu majątkowego osoby, bo dla jednego 300 zł opłaty może oznaczać sporą część miesięcznych kosztów utrzymania, a dla innego przeciętny rachunek z knajpy za jeden wieczór. Z całą pewnością jednak nawet wówczas, gdy opłaty te będą ustalone w idealnej wysokości to nie przyniosą one żadnego skutku, jeżeli nie będą uiszczane. To właśnie fakt ich uiszczenia, a nawet tylko konieczności ich uiszczenia jest bowiem tym, co wywołuje pożądany skutek nakładania opłat. To zaś prowadzi do tego, że niestety, ale trzeba bardzo poważnie przemyśleć kwestię zwalniania od opłat sądowych, by zwalnianie z obowiązku ich uiszczania nie tworzyło wprost uprzywilejowanych kategorii powodów, mających prawo sądzenia się o co im się żywnie podoba bez ponoszenia jakichkolwiek konsekwencji swych decyzji. Dziś bowiem wystarczy być rencistą pobierającym minimalną rentę, albo penitencjariuszem zakładu karnego na drodze ku resocjalizacji, by móc zupełnie za darmo wnosić pozwy w dowolnej ilości, przeciwko dowolnej osobie i w dowolnej, choćby najgłupszej sprawie. Żeby być w zgodzie z faktami, to tylko pojedynczy przedstawiciele tych grup nadużywają swego uprzywilejowanego statusu, co nie zmienia jednakże faktu, iż takie nadużycia mają miejsce, i mają one konkretny, także finansowy wymiar.
 
Na ten przykład pewien emeryt czy rencista, za każdym razem gdy otrzymywał z ZUS informację, że część świadczenia pobrał komornik (czyli co miesiąc) pisał pozew przeciwko spółdzielni mieszkaniowej, ewentualnie jej prezesowi albo nawet przeciw komornikowi o nakazanie, żeby ten dług egzekwowano nie od niego, a od syna. Inny regularnie co miesiąc-dwa pozywał spółdzielnię o zwrot "nienależnych" opłat obejmujących np 3/30 opłaty za domofon, ponieważ przez trzy dni w kwietniu w słuchawce gwizdało. Jeszcze inny w zależności chyba od fazy księżyca pisał pozew albo przeciwko spółdzielni (np że kaloryfery za zimne) albo przeciw mieszkającemu z nim synowi (albo synowej) o naprawienie jakichś doznanych od nich krzywd (np o 10.000 zł zadośćuczynienia za zgaszenie mu światła jak był w ubikacji). Ktoś tam domagał się zapłaty na swą rzecz "zaległej" renty, którą jego zdaniem powinien był otrzymywać jego ojciec (zmarły gdzieś w połowie lat '50) - i pozywał o to kolejno chyba wszystkich, którzy mu się ze sprawą skojarzyli. Jeszcze inny uznał, że skoro "wykupił" mieszkanie to znaczy że spółdzielni nic do niego i za każdym razem jak otrzymał jakieś pismo od niej (np w sprawie wymiany kaloryferów) to pozywał o odszkodowanie za "przestępcze zaświadczanie, że mieszkanie nie zostało wykupione". Oczywiście wszystkim tym "pokrzywdzonym" za każdym razem tłumaczono dlaczego przegrywają, dostawali nawet pełnomocników z urzędu, którzy też im tłumaczyli. I nic to nie pomogło, bo oni wiedzieli lepiej i pozywali dalej, oczywiście za darmo, bo nie można im zamykać drogi do sądu wyłącznie dlatego, że są biedni. Polska to przecież bogaty kraj...

Jeśli zaś chodzi o więźniów, to cóż, więźniowie się za kratami nudzą, a jednym z elementów rozrywki może być pozywanie, bo to i listy przychodzą, a i na żądanie będzie miał człowiek wycieczkę do sądu. Można więc na przykład obudzić się rano i uznać, że od dzisiaj jest się muzułmaninem i pozwać więzienie o odszkodowanie za nie dostarczenie Koranu, turbanu i wołowiny halal. Można też pozwać wszystkich, którzy przyczynili się do skazania nas o zadośćuczynienie za wyrządzoną nam tym krzywdę. Świadków za fałszywe zeznawanie, biegłych za fałszowanie opinii, a adwokata za to, że nas nie wybronił. Potem zaś możemy pozwać przydanego nam do tego procesu pełnomocnika z urzędu bo nam się nie spodobał, i adwokata pozwanego adwokata, za to co o nas mówił na sali. A jak do pozwania naszego pełnomocnika sąd da nam nowego pełnomocnika (bo przecież jak inaczej) to jego też pozwiemy na przykład za to, że na rozprawę przysłał substytuta. I zabawa się kręci, a na tym nie koniec. Pewien penitencjariusz, obywatel powiedzmy że bliskowschodni (a może to już środkowowschodni?) przebywający u nas na długoterminowym przechowaniu na koszt Skarbu Państwa regularnie pozywa wszystkich o wszystko, począwszy od byłej małżonki, poprzez poszczególne instytucje państwa, a skończywszy na dziennikarzach wypowiadających się w prasie lub telewizji w sposób niepochlebny dla polityki jego ojczystego kraju. W dodatku pozwy te pisze wyłącznie w swym ojczystym języku, co dodatkowo zapewnia stały dochód gronu tłumaczy z owego języka. Oczywiście za darmo, bo majątku nie ma a w więzieniu nie pracuje, więc nie ma jak zapłacić, a przecież ma prawo do sądu. Polska to bardzo bogaty kraj...

Nie ulega wątpliwości, że niemożność poniesienia kosztów postępowania sądowego nie może zamykać drogi do dochodzenia swych praw przed sądem, jest to pewien standard, który demokratyczne państwo musi utrzymywać. Należy jednak pamiętać, że prawa jednej osoby co do zasady kończą się w momencie, gdy zaczynają się prawa innej. Jeżeli zatem ktoś przydanego mu prawa nadużywa, w taki sposób, że wyrządza tym szkodę innej osobie to należy owe prawo mu odebrać, bądź ograniczyć. Nic zatem nie stoi na przeszkodzie wprowadzeniu uregulowań, które ograniczałyby prawo do uzyskania zwolnienia od kosztów sądowych osobom, które uprzednio wytaczały już bezzasadne powództwa, także po to, by nie marnować pieniędzy publicznych na zajmowanie się kolejnymi urojeniami tej samej osoby. Pytanie tylko, czy ktoś się na to odważy...