Nikt z odpowiedzialnych za cały ten cyrk (z dziennikarzami, którzy otworzyli tę puszkę Pandory włącznie) nie zastanawiał się chyba wcale dlaczego sądy zatrudniają pracowników do sekretariatu na owe „śmieciowe” umowy, a co za tym idzie nie próbował nawet znaleźć źródła całego problemu. A źródło to jest zupełnie w innym miejscu niż by się wydawało. Bo o ile przedsiębiorcy zatrudniają pracowników na „śmieciowe” umowy bo jest to dla nich korzystniejsze (bo i ZUS mniejszy, i łatwiej takiego pracownika zwolnić) to sądy robią to dlatego, że nie mają innego wyjścia. Bo potrzebują rąk do pracy do przerobienia stale wzrastającej ilości spraw, do wysyłania tych wszystkich wezwań, do sortowania poczty, do protokołowania na rozprawach. Owszem można w tym miejscu zapytać dlaczego w takim razie sądy nie zatrudnią więcej osób na umowy o pracę. I należy na to odpowiedzieć, że chciałyby, ale nie mogą. Bo sądy mają ściśle i odgórnie określoną ilość przydzielonych im etatów urzędniczych, które mogą obsadzić i ponad ten limit nie mogą zatrudnić nikogo więcej. Oczywiście można się zwracać o zgodę na zmianę przeznaczenia środków budżetowych, pisząc na przykład, że zamiast pieniędzy na zakupy towarów i usług przydałoby się trochę więcej pieniędzy na etaty dla pracowników. Ale jak wiewiórki na drzewach ćwierkają pewnego razu zdarzyło się, że w odpowiedzi na takie pismo pewnemu sądowi zabrano pieniądze na zakupy (bo przecież sam napisał, że mu niepotrzebne), ale nie dano nowych etatów (bo w związku z kryzysem nie ma pieniędzy). Dodajmy do tego podstawową zasadę gospodarki budżetowej, czyli "wydaj wszystko co do grosza, albo w przyszłym roku dostaniesz mniej" i wszystko staje się jasne. Pytanie, co powinno się zrobić, żeby takie sytuacje wyeliminować.
Od bardzo długiego czasu występujące w sądownictwie problemy (oczywiście tylko te, które stają się „medialne” i zaczynają zagrażać poparciu wyborców dla aktualnie rządzącej partii) „rozwiązuje się” poprzez doraźne działania mające zlikwidować ich widoczne skutki, bez oglądania się na to, jakie są przyczyny problemu. Problem przewlekłości postępowań sądowych rozwiązuje się więc najprościej przez uchwalenie przepisów zakreślających ścisłe terminy w jakich sąd ma wydać orzeczenie. Co przypomina jako żywo rozwiązywanie problemu braku jajek w sklepach przez uchwalenie przepisu, że jajka w sklepach mają być. Problemy związane ze skargami pracowników, że muszą zostawać w pracy po godzinach (bo muszą przecież "przerobić" te 13 milionów spraw rocznie) regularnie "rozwiązuje się" przez wprowadzanie zakazu zostawania w pracy po godzinach. Czasem zresztą wcale nie trzeba likwidować problemu, bo wystarczy go zamaskować, na przykład przez wprowadzenie przepisu, że już samo wydanie (a nie uprawomocnienie się) nakazu zapłaty powoduje zakreślenie sprawy w repertorium jako załatwionej. Co miało natychmiast niezwykle pozytywny wpływ na wyniki statystyczne sądów. I tak się kręci. Nic się nie poprawia, ale wygląda lepiej. Tylko czekać, aż wyjdą zarządzenia nakazujące wszystkim uśmiechanie się w pracy, żeby można było ogłosić, że wszyscy są zadowoleni.