niedziela, 18 września 2011
O tempora, o mores...
Ostatnich kilka tygodni poświęciłem na pełnienie misji edukacyjnej i publikację w odcinkach poradnika dla podsądnego, a dokładnie dla osoby, która znalazła w swej skrzynce pocztowej odpis nakazu zapłaty w postępowaniu upominawczym. Poradnik wzbudził różne reakcje wśród czytelników bloga. Jedni uznali, że to świetny pomysł i powinien być jak najszerzej rozpropagowany. I chyba wcielili pomysł w życie bo od pewnego czasu w statystykach bloga widzę sporo wejść za pośrednictwem fejsbuka i różnych forów tematycznych, głównie nieprawniczych. Tak trzymać! Inni stwierdzili, że to jest nudne, bo woleliby poczytać narzekania na złych pełnomocników i doręczenia przez podwójne awizo, co byłoby bardziej „fachowe”. Jeszcze inni uznali, że piszę to specjalnie po to, by ludzie nie pisali do sądu i nie zawracali sędziom głowy, a przecież oni bronią swoich praw, więc należy im wybaczyć, że robią to w idiotyczny sposób. A ja po prostu postanowiłem spróbować trochę innego stylu pisania, i przekazać to, co miałem napisać nie w formie uwag i narzekań na to co podsądni robią źle, a w formie informacji jak powinni postępować by było dobrze i czego robić nie powinni.
Oczywiście, jeżeli komuś taki styl nie odpowiada to mogę napisać jeszcze raz to samo, tylko inaczej. Najpierw ponarzekam sobie, że podsądni, którzy dostali nakaz wnoszą bezsensowne sprzeciwy, w których domagają się czegoś, czego sąd nie może im dać. Na przykład „umożenia” długu, albo przedłużenia terminu zapłaty. A zajmowanie się takimi sprzeciwami to strata cennego czasu i marnotrawstwo pieniędzy. No i że niektórzy mają pretensje, że nie dostali wezwania na rozprawę - bo nikt nigdy im nie wytłumaczył co to jest nakaz zapłaty.
W kolejnym wpisie byłyby narzekania na to, że niektórzy nawet jak napiszą, że ich zdaniem pieniądze się nie należą to kompletnie nie potrafią wyjaśnić dlaczego, i w efekcie z ich sprzeciwów wynika tylko tyle, że ich zdaniem ten drugi nie powinien żądać od nich pieniędzy. A dopiero na rozprawie okazuje się, że taki ktoś w zasadzie nie wie dlaczego jego zdaniem nie powinien płacić, poza tym, że jest mu ciężko i on nie ma z czego. No i okazuje się w ten sposób, że kolejna rozprawa była całkowicie zbędna i niczemu nie służąca, bo pozwany wnosząc sprzeciw postąpił niepoważnie. A ludzie z prawdziwymi roszczeniami, którzy naprawdę potrzebują, by sąd rozważył ich sprawę czekają na swoją kolejkę.
Następnie napisałbym o bzdurnych wnioskach dowodowych, na przykład o zgłaszaniu dowodów bez głębszego zastanowienia się co konkretnie ma być nimi wykazane. Albo wręcz o tym jak to niektórzy uważają, że znalezienie dowodów i wyjaśnienie sprawy to jest problem sądu. Napisałbym o powoływaniu na świadków osób, które mogą zeznać tylko tyle, że powód (albo pozwany) mówił im przed rozprawą, że było właśnie tak. Albo o przedstawianiu pism, z których nie wynika nic ponad to, że pozwany twierdzi to, co twierdzi. I o tym jak to później wypisuje jeden z drugim, że on przedstawił tyyyyyyyyle dowodów, a sędzia ich „nie wziął pod uwagę”.
Napisałbym też o kompletnym niezrozumieniu przez podsądnych koncepcji terminu, jego znaczenia i sposobu obliczania, z przywołaniem cytatów z pism procesowych, w których jeden z drugim „przeprasza” za przekroczenie terminu i „uprzejmie prosi” by sąd nie brał pod uwagę tego, że on się spóźnił. I o tym jak to w zażaleniach, skargach i takich tam można wyczytać jak to odrzucenie sprzeciwu jest „karą niewspółmierną do zawinienia” bo on się spóźnił tylko o dzień czy dwa. A potem o tym, jak to niektórzy wypełniają formularze sprzeciwu kompletnie nie rozumiejąc, do czego służy każda z rubryk, no i oczywiście bez przeczytania pouczenia na tymże druku zamieszczonego.
A na koniec ponarzekałbym sobie na to, jak to mało kto wie jak należy się zachować w sądzie. O tych wszystkich wesołkach, co przychodzą do sądu w klapkach i koszulkach na ramiączkach. O tych, co myślą, że jak przyjdą na rozprawę z dzieckiem to sąd się nad nimi zlituje. O tych, co im się wydaje, że sędzia sobie na nich poczeka, albo że sędzia to jest ten, na którego trzeba nakrzyczeć, żeby dał nam to, czego żądamy. O fanach programu „Sędzia Anna Maria Wesołowska” albo różnych takich amerykańskich filmideł i seriali, którzy wykrzykują na sali „sprzeciw” jak coś im się nie podoba. A na koniec napisałbym o tym jak bardzo bym chciał, żeby było już to nagrywanie, bo wtedy bez zbędnych ceregieli tłukłbym takich ludzi grzywnami za obrazę sądu, aż zrozumieją, że są w sądzie a nie na bazarze. I wszyscy byliby zadowoleni.
Oczywiście nie mam zamiaru pisania tego wszystkiego jeszcze raz, bo wszystko to zawarte zostało już w samym Poradniku. Sugestie i uwagi w nim zawarte wzięte zostały w większości z życia, i odnoszą się do zdarzeń i zachowań, które faktycznie miały miejsce. Przywoływana poradniku jako przykład sprawa o zapłatę czynszu była przykładem na to jak ważne jest gromadzenie dowodów i jak trudno jest bez nich udowodnić swe racje. Co w tym akurat przypadku pozwanemu się nie udało, i ostatecznie musiał zapłacić, być może drugi raz za to samo. Sprzeciwy o treści „wiem, że jestem winien, ale jestem biedny i proszę o umorzenie długu” zdarzają się nagminnie, podobnie jak sprzeciwy z wnioskiem o oddalenie powództwa bez sformułowania konkretnych zarzutów. Niewłaściwe zachowanie na sali rozpraw, nieodpowiedni strój to w zasadzie norma. Może nagrywanie coś tu zmieni, ale wątpię, bo niestety kulturę chyba trzeba wynieść z domu. Tak samo jak świadomość tego, że zachowanie, strój, forma kierowanych pism i wypowiedzi świadczy o wadze, jaką przywiązuje się do sprawy i szacunku dla drugiej strony. No ale cóż można pisać, gdy dziś niektórzy uważają chyba za powód do dumy to, że na egzamin końcowy na aplikacji przyszli sobie w swetrze. Chyba tylko to, co napisał inny komentator mojego bloga: o tempora, o mores...